piątek, 12 września 2014

Sztorm

Od zawsze pastele kojarzyły mi się z wyblakłymi kolorami, brudnymi palcami, brudną kartką i brudnym wszystkim dookoła. Z tego powodu nigdy nie znalazły miejsca w moim twórczym sercu ;-P, w przeciwieństwie do ołówków, kredek i farb. 
Moje pierwsze pastele wygrałam w 4 klasie podstawowej na festynie osiedlowym, gdy z tygodniowym wyprzedzeniem wzięłam udział w konkursie plastycznym dotyczącym bezpiecznych wakacji. Pracę na konkurs wykonałam również pastelami, ale olejnymi. Po przetestowaniu nagrody, pudełko z 36 kolorami wylądowało w innym pudle i tak przez 14 lat sobie leżało. I połamało:-).
Miesiąc temu na urodziny dostałam 24 sztuki w zestawie Koh-i-noor i teraz był ten czas, kiedy chciałam ich naprawde użyć :-).
Wzorowałam się na grafice z internetu, bo nie chciałam rysowac przypadkowych kwiatków. Niestety, posiadałam tylko białe kartki, czarnych nie miałam a to by znacznie ułatwiło i skróciło czas malowania.




wtorek, 29 lipca 2014

Osobowości i sukcesy 2


Przeglądałam stare posty i kliknęłam na stronę magazynu, do którego w lutym rysowałam.. i zobaczyłam swoje nowe rysunki.

Rysowałam p. Kozakiewicza i p. Czerkawskiego, jednak tylko ten pierwszy był dość charakterystyczny i łatwo go było 'przerobić'. A p. Czerkawski, no cóż, ma kij hokejowy, więc ujęłam jednak coś charakterystycznego ;-)


wtorek, 22 lipca 2014

Artystyczne malowanie ścian, część 3!

Po krótkiej przerwie...

przyszłam zdać relację z kolejnych części malowania na ścianie w Ristorante Omerta:-)


Dwa pierwsze malowane obrazy miały wymiary ok. 2,5 x 1,5 m. Następny ( z winogronami) miał niecałe 5 x 1,5m, a ostatni - czyli ten, którego można zobaczyć w tym poście,  1,5 x 1m. 

Mimo że był najmniejszy i zajął mi tylko kilkanaście godzin w ciągu dwóch dni, dość ciężko mi się przy nim pracowało. Dlaczego? Był prawie 1,6m nad podłogą, a kończył się lekko przed sufitem. Wchodzenie na drabinę, schodzenie, mierzenie, szkicowanie siatki i wyrównanie pionu było okropnie męczące i zajęło mi prawie cały pierwszy dzień. 

Towarzystwo zapewniała mi różowa drabinka ze sklepu dla ogrodników:-P. Miała wydziurkowane miejsca na narzędzie, dlatego wkładałam w nie pędzle, co ułatwiało całą pracę na wysokościach :-).
Malowałam przy sztucznym świetle, co trochę zaburzało moją percepcję;-), ale gdy oczy się przyzwyczaiły nie zwracałam już na to uwagi.

Nad białym fragmentem znajdowały się kable od klimatyzacji, które zostały zlikwidowane, a dziury po nich zagruntowane ( żeby nie było, że wyjechałam farbą:)).
Mogłam się zrelaksowac słuchając radia i m.in. wywiadu z Muńkiem i Norbim;-D. Nim się obejrzałam musiałam się zbierać do domu, pozostawiając taki etap:

                                                                                                                                                                  
  Następnego dnia nie musiałam bawić się w szkicowanie, więc intuicyjnie plamowałam, czyli malowałam plamy, które później cieniowałam i wyostrzałam konturami. Ułatwiło mi to znacznie cały proces tworzenia, bo mogłam machnąć całą powierzchnię od razu, a szczegółami zająć się na końcu:).

Dalsze etapy:




                     Następnym razem będę pamiętać, aby malować obszar znajdujący się wysoko zaczynać od góry, a nie od dołu... Najgorsze lepiej mieć za sobą:).






Efekt końcowy:

Po kilkunastu godzinach pracy ściana prezentuje się tak. Obok leżą okiennice, które będą zawieszone w miejscu obrazu - otwierane na rozpoczęcie dnia pracy i zamykane na koniec.

Mam do pokazania jeszcze jeden, najdłuższy fragment.. ale o nim później:).

Karola








  

piątek, 30 maja 2014

Osobowości i sukcesy

Kilka miesięcy temu miałam okazję rysować karykatury znanych osób do kwartalnika
                                                   Osobowości i Sukcesy.
Rysunki mają format ok. 10 x 15cm, rysowane ołówkiem. To moje pierwsze, nieco zdeformowane, karykatury jakie do tej pory zrobiłam. Większość ludzi uważa, że gdy do dużej głowy dorysujemy małe ciałko to już to jest karykatura. No, ale tak naprawdę to nie. Aczkolwiek łatwiej to tak nazywać, więc niech tak zostanie:-)

O ile "karykatury" rysuję szybko, tak nad karykaturami spędziłam więcej czasu.



Ale fajnie jest zobaczyć swoje prace i swoje nazwisko w stopce redakcyjnej :-)

Osobowości i Sukcesy   - zapraszam :-)

środa, 14 maja 2014

Testujemy: Faber Castell Pitt artist pen big brush.


Nigdy nie lubiłam tworzyć prac mazakami, markerami, pisakami. Służyły mi tylko do konturowania lub napisów, co zawsze spotykało się z moim niezadowoleniem - odwracając kartkę zawsze, ale to zawsze, przebijały się ślady.

Tydzień temu dostałam propozycje przetestowania 10 markerów pen big brush. Czemu nie?- pomyślałam.
Kobieta najpierw robi, a potem myśli. Gdy dostałam markery głowiłam się co z tymi cudami począć, w końcu to nie kredki, ani farby, ani tusz..

Gdy pomysł przyszedł, czasu nie było. Ale po tygodniu w końcu mogę pokazać jak funkcjonują i co można fajnego z nimi zrobić.

1. Wygląd.
Przyjechały do mnie zapakowane w kartonik z dumnym napisem "Tester".


10 markerów o wspaniałych soczystych kolorach. Na początku nie było mi do śmiechu widząc te kolory, bo  muszę mieć co najmniej 3 odcienie jednego, żeby zrobić coś fajnego (i dobry papier, jak się potem okazało). No, ale nie mogłam narzekać. Miałam wszystkie podstawowe barwy, a nawet róż i ciemny róż :).

Budowa markerów była podobna do typowych schneiderów czy premium-ów i na tym podobieństwo się kończy. Nie śmierdzą jak one, ba, Faber Castell pozbawił ich całkowicie jakiegokolwiek 'smrodku-zapachu' za co jestem ogromnie wdzięczna. Są wyposażone w ostrą końcówkę (czytałam na pewnej stronie www, że mają właściwości pędzla, co wyśmiałam od razu jak zdjęłam zakrętkę, ale potem...), którą można kreślić naprawdę drobniutkie kropeczki.
No i wspaniałe "B" na zakrętkach, oznaczonych kolorem. Wyglądają super:-)





                          Kreseczki, kropeczki, dużo kropeczek.......




Starałam się odkryć, co w nich takiego niesamowitego, ale na razie nic poza grubością kresek nie widziałam
Ale więcej zabawy było później, niesamowite odkrycie, coś a la Eureka ;-). CO NAJWAZNIEJSZE: nie przebijają:)

2. Pigment i czary - mary.
Czarodziejskie markery - nie zdawałam sobie sprawy czym kreślę:). Jak widać powyżej, kolory sa bardzo intensywne. Spróbowałam dodać odrobinę wody - namoczyłam pędzelek, pomalowalam go markerem i.. akwarelki gotowe!

                               





  
Końcówka, aż pobladła z wrażenia ;-)..

Co ciekawe, gdy końcówka jest wyblakła, można nią śmiało kreślić po papierze- kolor jest wtedy bardzo delikatny. Dzięki temu można uzyskać odcień jasny i jaśniejszy:).

Marker, a prawie jak pędzel z akwarelami:)

3. DALSZE ETAPY



EFEKT KOŃCOWY:


Tak jak wcześniej mówiłam: papier... kiedy tusz z markera przeistacza się w konsystencję akwareli, stosujemy papier właśnie do akwareli. W sumie i tak takiego nie posiadam, a najgrubszy jaki miałam to właśnie Canson 180g/m. Przypuszczam, że pigmenty wchłaniają się lepiej, gdy jest odpowiednia gramatura papieru. 
Powyższa praca była próbą, jest formą szkicu malarskiego. Tutaj nic nie musi być proste, dopracowane, nie musi robić żadnego 'WOW', ale warto zauważyć to 'wow' w pens Big Brush Faber Castell, bo całkowicie moga zastapić nam akwarele. Jeśli ktos nie potrafi "wyczuć" pędzla i malowanie nim jest męką, polecam bardziej precezyjne narzędzie jakim są właśnie Big Brush'e.

Jedna próba za mną, a przede mną.. portrety, portrety. Kiedy odkryłam, że czarny i siwy marker mogą mieć kilka odcieni dzięki wodzie, od razu wpadłam na pomysł:-). Z dodatkiem cukru. Do końca miesiąca mam nadzieję, że mi się uda, bo jak wiecie - życie jest nieprzewidywalne i często coś niespodziewanego może się zdarzyć.

Dziękuje bardzo Światu Artysty za to, że mogłam przetestować produkty firmy F.C.
Bez Was nigdy bym nie pomyślała, że praca z markerami może być taka przyjemna.

A wszystkich chętnych zapraszam do Świata Artysty


ps. Ołówek F i cienkopis czarny były moimi wspomagaczami, gdy markery "topiły" się w wodzie. 
CENNA UWAGA:
Jeśli chcemy użyć markera na mokrej powierzchni, należy poczekać ok 2-3 minut.
Tak, każdy to wie. Ja też wiedziałam, a potem musiałam reanimować pracę:)..





wtorek, 11 marca 2014

Ciężki obraz do zgryzienia.

Ostatnio dokonałam ciekawego odkrycia. Jak się chce to się może.
I to na spontana:-).

Narzeczony Mój Kochany, obchodził ostatnio swoje 25 urodziny. Piękny wiek :-), a przy okazji doskonała okazja do sprezentowania czegoś więcej niż przysłowiowa FLACHA. Ja wymyślilam sobie 25 prezentów - było ciężko, ale się udało. Pierwszym prezentem byłam ja, trzymająca wielkogabarytowe opakowanie prezentów(z numeracją), a ostatnim 25 prezentem był tort (robiłam pierwszy raz od początku do końca:P).
                                                           
                                                                  fura prezentów

torcik z androidem

Prezent, który budził najwięcej stresu, to oczywiście ten na dole, zapakowany w jasny papier.
No bo nie wiadomo jakiej reakcji się spodziewać - ani ten prezent nie był praktyczny, ani potrzebny..
ale były góry, które przez tą osobę są bardzo lubiane.

Obraz poniżej, malowałam dwa dni, od wczesnych poranków do godzin nocnych, kiedy juz kiepsko widziałam cokolwiek. Ale mieszało się kolory, mieszało.


A w całej okazałości:
50 x 70, płótno bawełniane, akryle

Udział wzięły: pędzle graART
                    farby graART
                  farby Louvre



A już niedługo... kolejna porcja nowości z południowej Polski:-).
       Karola.

piątek, 21 lutego 2014

Jestem bogiem

Kocim bogiem.

Majestatyczny pół profil brytyjskiego kit-kata.
Moj pierwszy portret KOTA.

Nie porwałam się z motyką na słońce - skromny format A4 i ołówki.


A tymczasem w kolejce ustawiają się inne gatunki i marki...

piątek, 31 stycznia 2014

Toskańska uliczka - czyli malowanie ściany część 2!

Wracam tu z kolejną fotorelacją dotyczącą ściany numero due, która przedstawia uliczkę prosto z italiańskiej Toskanii.

To malowidło, w przeciwieństwie do poprzedniego, powstało w 3 dni (mimo że było więcej szczegółów do namalowania). Może to dlatego, że znałam wymiary ściany i łatwiej mi było to wszystko ogarnąć:).
Zdjęcie, na którym się wzorowałam, było maleńkie - ledwie 43kb, więc po powiększeniu i ujrzeniu kwadracików, zdecydowałam się na małą improwizację:P.

Musiałam też dostosować kwadratową fotografię do arkadowej wnęki, co było nieco trudniejsze niż na poprzedniej ścianie, ale chyba takie przedłużenie budynków w pionie dobrze wygląda.

Ścianę malowałam farbami akrylowymi artystycznymi - niestety wszelkie emulsje i pigmenty mi nie podeszły, bo źle mi się nimi "prowadziło". Ale białe emulsje są dobre do rozjaśniania delikatnego, więc mimo wszystko się przydały. Pędzle, które zostały użyte to moje ulubione - z firmy GRAART, zwłaszcza te "kocie języczki". Polecam je każdemu, sprawdzają się doskonale w malowaniu ściennym, jak i na podobraziach płóciennych.

a teraz zdjęcia!





 Tutaj dłuugo bawiłam się w mieszanie kolorów, aby uzyskać odpowiedni odcień, a potem odcień tego odcienia:)


Szkoda, że szybko robiło się ciemno...


 A jak robiło się ciemno właściciele byli zmuszeni zakleić okna gazetami, bo za dużo ciekawskich zaglądało do okna ;-)) A lepiej poczekać i samemu zobaczyć na żywo już w marcu:).


W następnym odcinku...
Winogrona, krzewy, liście..

Karola